Krzysztof Wielgus
Przygotowanie wojny jest nauką,
przeprowadzenie – sztuką
(N. Serrigny, „Myśl o sztuce wojennej”)
Szkic niniejszy dedykuję pamięci prof. zw. dr. hab. inż. architekta Janusza Bogdanowskiego oraz prof. zw. dr. hab. inż. pułkownika Ryszarda Bochenka, którzy uczynili najwięcej dla przypomnienia talentu Tadeusza Kościuszki jako fortyfikatora.
Tadeusz Kościuszko, w powszechnym odczuciu należy do szacownej, lecz zamierzchłej epoki. Jej niepokój, dynamizm, wielowątkowość i tragiczna malowniczość przysłowiowych „ciekawych czasów” jakby wyblakły. Pozostał pomnikowy bezruch fundamentów naszej Niepodległości. W latach jej braku, przez cały wiek XIX, w środowisku myśli romantycznej, formowana była tradycja czynu i postaci Tadeusza Kościuszki; tak długo, aż stała się narodową ikoną. Zgodnie z panującymi wówczas nurtami epoki, na pierwszy plan wydobywano duchowe tworzywo działalności Naczelnika: wielkość jego misji i wizji naprawionej Rzeczypospolitej. Obok Kościuszki – polityka, myśliciela, pojawia się i Kościuszko – wódz, umiejętnie prowadzący działania w kampaniach amerykańskich, w okresie wojny w obronie Konstytucji, czy wreszcie w początkowym okresie Insurekcji. Nawet w dzisiejszych podręcznikach odczytać to można jako przebłysk geniuszu dowódcy; jako jego osobowe, rzec można, nadludzkie cechy wodza, nie zaś uporczywej, systematycznej pracy, która nosiła wszelkie znamiona badań naukowych i ich praktycznego wdrażania.
Myśl, słowo i pismo – tworzywo jakże przystające do takiego obrazu bohatera dwóch narodów, to oczywiście nie wszystko. Ale jakoś znacznie trudniej wyobrazić sobie, iż równie ważnym tworzywem i narzędziem, którym posługiwał się Kościuszko, były szeregi cyfr, linie kreślone długo w noc, piórkiem i grafionem, na wielkich kartonach planów; błotnista ziemia przesypywana tygodniami, w znojnym wysiłku setek żołnierzy, zaostrzane, żywiczne pnie częstokołów; artyleryjskie tabele i połyskujące lufy dział.
Współczesnym i przyszłym humanistom pozostawmy ponowne wydobycie na światło dzienne wartość i piękno politycznej i społecznej roboty Naczelnika. Zadaniem niniejszego, skromnego szkicu niechaj będzie wskazanie nowoczesności inżynierskiej myśli Tadeusza Kościuszki; w istocie uczestnika dwóch rewolucji: politycznej i przemysłowej. Lata jego najintensywniejszej działalności pokrywają się z milowymi krokami rozwoju przemysłu i techniki: lata 70. XVIII stulecia to usprawnienie stacjonarnej maszyny parowej Jamesa Watta; w latach 1777–79 staje w Coalbrookdale pierwszy na świecie most żelazny, po 1785 roku ruszają w Anglii coraz liczniejsze, parowe przędzalnie. Czy jednak można Kościuszkę tak dosłownie łączyć ze światem rodzącego się wielkiego przemysłu? Przecież nie był inżynierem, projektującym machiny parowe, kuźnie czy kopalnie!
Zacznijmy od samego francuskojęzycznego pierwowzoru terminu – ingénieur. W drugiej połowie XVIII wieku hasło to miało tylko jedno znaczenie: odnosiło się do projektanta i budowniczego urządzeń wojskowych; fortyfikatora. Dopiero z czasem inżynieria podzieliła się na wojskową i cywilną; a w jej ramach: lądową, wodną, mechaniczną, elektryczną itd.). Inżynier wojskowy wysokiej rangi był autorytetem i nierzadko szafarzem olbrzymich środków, powierzanych mu wraz z zaufaniem cesarzy, królów i książąt. W jego rękach znajdowało się bezpieczeństwo państwa i narodu. Kosztowność i długotrwałość powstawania fortyfikacji przesądzały o tym, iż inżynierowie tej miary co Sébastien le Prestre de Vauban (1633–1707) we Francji, Cornelius Walraave (1692–1773) we fryderycjańskich Prusach czy Menno van Coehoorn (1676–1752) w Niderlandach stali się wręcz twórcami wizerunku swoich ojczyzn i „zwrotniczymi” idei fortyfikacyjnych na całym świecie i to na długie dziesięciolecia. Nie na darmo nazywa się ich „atlantami” fortyfikacji. Warto jednak przypomnieć, iż wybór rozwiązań fortyfikacyjnych miał wówczas takie samo znaczenie jak dzisiaj decyzja o skierowaniu do produkcji nowych systemów rakietowych czy zakup nowego typu samolotu bojowego. Jednako było to sprawą polityki; jednako też pustoszyło budżet państw…
Nic tak jak fortyfikacja nie było więc bardziej podatne na skostnienie i rutynę i równocześnie nic tak jak ona nie wymagała postępu. Ten dramatyczny rozdźwięk zaczął narastać praktycznie od początków ery nowożytnej, gdy umocnieniom zaczął zagrażać potężny i niemożliwy już do powstrzymania w swym rozwoju wróg – broń palna.
Konflikty XVII i XVIII wieku rzuciły na szalę masowość wojny potęgę, bezwzględność i masę ludowych armii, uzbrajanych w coraz bardziej zunifikowana broń; działających z iście oświeceniową precyzją automatu. Niech nikogo nie zwiodą barwne uniformy muszkieterów czy grenadierów: walka w karnych szykach i wielobokach byłą w istocie znakomicie zaplanowaną i skuteczną rzeźnią. Rewolucje: amerykańska i francuska (a także nasza Konfederacja Barska i Insurekcja Kościuszkowska) dorzuciły jeszcze wątek moralnej motywacji: żołnierz bił się zaciekle, bo zaczynał utożsamiać się z ideą, mniej lub bardziej rzeczywistej, wolności. Zdyskontował to na masową skalę Napoleon Bonaparte, lecz także i jego przeciwnicy. Wielkie armie powoli stawały się armiami narodowymi.
Wojna zmieniała się więc; przemysł był w stanie „wyprodukować” setki tysięcy, podobnych do siebie, „ołowianych żołnierzyków”. Przędzalnie i szwalnie nadążały przygotowywać ogromne ilości mundurów; huty, kuźnie i rusznikarnie wypuszczały coraz doskonalsze, podobne do siebie karabiny; ludwisarnie odlewały armaty o porównywalnym działomiarze. Stocznie wodowały seryjnie olbrzymie, podobne do siebie liniowce – największe drewniane okręty wojenne jakie kiedykolwiek (wcześniej i później!) zbudowano, istne baterie ponad stu dział, pływające pod tysiącami metrów kwadratowych żagli. Wozownie przy poszczególnych arsenałach produkowały tysiące standardowych wozów amunicyjnych, prowiantowych.
W przypadku ataku na twierdzę tę wielką masę ludzi i sprzętu należało po prostu niszczyć – także poniekąd na przemysłową skalę. Fizyczna, bierna potęga umocnień, jako obiektywne utrudnienie dostępu, była coraz mniej ważna. Liczyła się aktywność i potęga ognia. W skrajny sposób wyraził to niespokojny duch francuskiej fortyfikacji, nigdy do końca niedoceniony w swej ojczyźnie – Marc René de Montalembert (1714–1800): …mury mogą być zrobione nawet z papieru, byle tylko było na nich tyle miejsca dla armat, aby nieprzyjaciel nie mógł postawić przed nimi ani jednej. Potęga ognia fortyfikacji wymagała potężnego uzbrojenia; to z kolei – wielkich zapasów amunicji. Aktywność rozumiana była też jako konieczność śmiałych kontruderzeń i wypadów z twierdzy: to zaś mogło zapewnić tylko liczny, przebywający w niej garnizon. Pułki forteczne oczywiście musiały jeść i leczyć swych rannych. Twierdza musiała stać się ogromna, by to wszystko pomieścić, zaś każdy nowy metr obwodu fortecznego, to przecież kolejne tysiące luidorów, florenów czy funtów, utopionych w ziemi. Ale jak?.. Przecież dominująca z początkiem XVIII wieku i ciągle rozwijana, francuska fortyfikacja bastionowa była szczególnie kosztowna. Rządziła tu geometria. Podstawowymi elementami obronnymi były bastiony, powiązane ciągłymi liniami kurtyn (wałów) poprzedzone głęboką fosą i tzw. „dziełami zewnętrznymi” o egzotycznych dziś nazwach: słoniczół, półksiężyców, nożyc, enwelop. Olbrzymim wysiłkiem, przerzucając miliony ton ziemi i tworząc kilometry tęgich murów i wałów, formowano w absolutnie precyzyjny sposób kąty, linie i strefy, które w obiektywny sposób racjonalizowały proces masowego zabijania tych, którzy zdecydowaliby się na szturm. Oblężenie zaś przypominało budowę podobnej twierdzy (choć polowymi metodami) tylko od zewnątrz, skierowanej niby najeżony ku środkowi, wielokrotny pierścień o wielu kilometrach obwodu, mający zgnieść tkwiącą w jego środku, wrogą warownię. Oblężenie było długotrwałą akcję powolnego niszczenia i wyłączania długotrwałym ostrzałem, minowaniem i lokalnymi szturmami kolejnych elementów obronnych warowni. Masowy szturm bez przygotowania na dobrze bronioną i kompletną, nawet niewielką twierdzę był praktycznie niemożliwy z uwagi na straszliwe straty atakujących. Nikt, w oświeconych monarchiach nie liczył się oczywiście z życiem prostego żołnierza; szturm taki jednak po prostu się nie opłacał. Z kolei rzadko kiedy liczono się z heroiczną obroną twierdz do ostatniego żołnierza. Przykłady Troi czy Massady nie były w dobie encyklopedystów zbyt popularne. Projektowano więc twierdze „trzydziestodniowe”, „dziewięćdziesięciodniowe” itp. Komendant, dysponując określonymi siłami i środkami był zobowiązany, w obliczu przewidywalnych sił i sprzętu środków oblężniczych nieprzyjaciela utrzymać fortecę właśnie miesiąc, lub trzy miesiące; dzień później, ze spokojem ducha i bez uszczerbku na honorze, mógł ja poddawać, gdyż okres obrony był wystarczająco długi, aby dać czas własnej armii, a ponadto wystarczająco wykrwawił atakującego. Wszystko obliczone, przewidziane, wyważone… Twierdza, jako wielka, nieruchoma maszyna wojenna. Genialna i niewyobrażalnie droga. Fortyfikacja europejska dochodziła do pewnej granicy: komplikacji, kosztów; swoistej konwencjonalności, nabierającej czasami odcienia absurdu.
W drugiej połowie XVIII wieku rodził się jednak potężny i nieodwracalny nurt, kierujący fortyfikację na nowe drogi. Siła, radykalność i nowoczesność tego przełomu jest w stanie zadziwić i dziś.
W roku 1769 Kościuszko ukończył, w stopniu kapitana, Szkołę Rycerską. Ta znakomita uczelnia, w istocie pierwsza wyższa uczelnia techniczna w Polsce, początkowo trzyletnia, następnie siedmioletnia, w ostatnich latach nauki kierowała kadetów na jedną z dwóch specjalizacji. Były to kierunki: prawniczy i techniczno-wojskowy. Na tym ostatnim niezwykle mocno postawiona był problem inżynierii. W tradycji i doświadczeniach wojsk polskich, szczególnie po krwawych zmaganiach z wieloma wrogami w wieku XVII, było umiejętne wykorzystanie fortyfikacji polowej i rozgrywanie bitew w terenie przygotowanym uprzednio za pomocą umocnienia polowego. Jest niemal pewne, iż idee te przekazane zostały młodemu Kościuszce w murach tej świetnej uczelni. Musiał nasiąknąć nimi na tyle mocno, by w czasie kolejnych lat studiów, w konserwatywnej Francji (1769–74), właśnie w dziedzinie inżynierii wojskowej, wyłapać akurat to, co w było w myśli francuskiej najbardziej postępowe i odkrywcze, choć niezbyt zgodne z obowiązującą doktryną „ciężkiej” fortyfikacji bastionowej. Były to idee nowych systemów fortyfikacyjnych, wpierw kleszczowego, następnie poligonalnego. Pierwszy z nich znakomicie upraszczał supergeometryczne rozwiązania bastionowe (gdzie zawsze występowała przemienność elementów, a więc bastionów, przeplatanych kurtynami), zamieniając je na jednorodną, łamaną, gwiaździstą linię kurtyn, kryjącą jednak w swych załamaniach groźne kazamaty, przestrzeliwujące fosę. System ten, racjonalny i lepiej dostosowany do górzystego terenu, stosował z upodobaniem Fryderyk Wielki i jego inżynierowie; we Francji propagował je, niemal z pozycji dysydenta, Montalembert, jako tzw. „system prostopadły” (kąt pomiędzy załamaniami kleszczy zbliżony do prostego). Drugi, poligonalny system fortyfikacji, rozwijany przez tegoż Montalemberta (np. w projekcie fortyfikacji Hawru) szedł jeszcze dalej: pozwalał bowiem na otoczenie bronionego terenu dowolną linią łamaną, pod warunkiem jednak, iż w każdym załamaniu pojawi się niska budowla, zawierająca dużą ilość stosunkowo lekkiej artylerii, pozwalająca na zupełne pokrycie fos ogniem. Genialność tego pomysłu polegała na daleko idącej specjalizacji funkcji w obrębie jednego obiektu obronnego: i jego podziale na „piętra” obrony. Artyleria lekka i strzelcy znajdowali się w nisko położonych kazamatach, strzelając nie daleko, tylko w obrębie fosy. Za to ich stanowiska były niewidoczne dla nieprzyjaciela do ostatniej chwili i bardzo trudne do zniszczenia. Artyleria dalekosiężna (czyli w realiach tamtej epoki, strzelająca na ok. 4 km) znajdowała się na otwartych pozycjach; stosunkowo wysoko, ze znakomitym ostrzałem; była jednak potencjalnie bardziej narażona na ostrzał baterii nieprzyjacielskich. Najważniejsze, że oddziały przeznaczone do obrony bliskiej i obrony dalekiej nie przeszkadzały sobie nawzajem.
Jednym z koniecznych elementów tak formowanych umocnień były budowle o wspomnianej już, wymaganej wielkiej koncentracji ognia. Nie znano jeszcze wtedy armat szybkostrzelnych; długotrwałość ładowania musiała być zastąpiona ilością środków ogniowych. Zaś ześrodkowywanie uzbrojenia w stosunkowo małych, trudnych do trafienia i odpornych budowlach stanowiła zapowiedź zupełnie nowej ery w fortyfikacji; jej rewolucyjnych, nie zaś ewolucyjnych zmian. Nie wyprzedzajmy jednak faktów.
W roku 1774 Kościuszko kończy studia we Francji. Dwa lata później jest już za Oceanem, gdzie pozostanie do roku 1783. W 1777 roku kieruje pracami fortyfikacyjnymi pod Saratogą. W czasie walk oblężniczych Kościuszko po raz pierwszy w swej karierze stosuje z powodzeniem koncepcję obozu warownego – wielkiego, oszańcowanego obszaru, pozwalającego na ochronę własnych wojsk. Można powiedzieć, iż w dziele tym czuć już powiew nowej epoki w fortyfikacji.
W latach 1878–1880 realizuje największe swe dzieło na kontynencie amerykańskim – twierdzę West Point. Zadaniem warowni ma być zablokowanie kierunku operacyjnego Nowy Jork – Quebec, w tym obrona zamknięcie nurtu rzeki Hudson. Nadrzeczne położenie twierdzy zaskakująco przypomina fantastyczny plan twierdzy idealnej „Czartorysk” (nigdy nie zbudowanej) autorstwa Kościuszki. Gdy jednak na studialnym planie Czartoryska Kościuszko wiernie trwa jeszcze przy zasadach fortyfikacji bastionowej, w West Point stosuje daleko idącą pragmatykę, łącząc stare idee Vaubana, z „obrazoburczymi” pomysłami Montalemberta. Zasadnicze umocnienia stanowią dwa wielkie forty: „West Point”, o wymiarach ok. 100 na 100 m o nieregularnym narysie bastionowym i „General Putnam” (100 na 50 m), już o formie kleszczowej, następnie trzy baterie artylerii nabrzeżnej, miotające pociski z dział 24 funtowych (czyli o masie ok. 11 kg) oraz 3 forty pomocnicze: „Willis”, „Arnold”, „Webs”. Pomiędzy nimi pojawia się wynalazek genialny, wyprzedzający praktykę fortyfikacji europejskiej o kilkadziesiąt lat. Jest nim prototyp fortu wieżowego; mała, zwarta, drewniano-ziemna, sześciokątna wieża, pozwalająca na wymagane przez Montalemberta znaczne ześrodkowanie artylerii. Podobne w formie obiekty znane były już wcześniej, jednak zasada kontroli ogniowej znacznego obszaru z maleńkiego lecz groźnego obiektu – to „odcisk palca” nowej epoki. Epoki, w której, w ciągu następnego półwiecza, fortyfikacja straci to, co stanowiło o jej istocie od tysiącleci: ciągły wał, mur i fosę. Umocnienie, zamiast formy ciągłej linii czy pierścienia, stanie się szkieletem, zaś powiązania zależeć będą jedynie od siły flankującego ognia. Zasady te wprowadzone po raz pierwszy na większą skalę w austriackim Linzu (ok. 1830), były aktualne do czasów Linii Maginota i są w zasadzie aktualne… do dziś. Mówiąc o francuskiej „wieży Montalemberta”, austriackiej „wieży maksymiliańskiej” czy innych fortach wieżowych, wspominając o systemie fortowym w ogóle – nie zapominajmy o wieży Kościuszki.
Wróćmy jednak do West Point. Nurt rzeki Hudson przegrodzono pływającą zaporą z potężnego łańcucha o długości 457 m, składającego się z ogniw o wymiarach 34 na 45 cm, pływającego na specjalnych, drewnianych tratwach (tzw. „bonach zagrodowych”). Po drugiej stronie rzeki zrealizowano ufortyfikowane przedmoście na Wyspie Konstytucji, składające się z 2 redut.
Umocnienia West Point były na tyle potężne, iż zmusiły brytyjski korpus gen. Clintona do zaniechania natarcia. Na tym newralgicznym kierunku. Tymczasem od roku 1880 Kościuszko służył już jako naczelny inżynier armii północnej pod rozkazami gen Greena, organizując świetne przeprawy przez rzeki Yadkin i Dan. Decyzją Kongresu otrzymał za swe zasługi stopień generała.
Po powrocie do kraju Kościuszko objął w roku 1791 dowództwo dywizji ukraińskiej. W wojnie w obronie Konstytucji 3 Maja znów znakomicie spożytkował swe umiejętności dowódcy i inżyniera: zarówno zwycięska bitwa pod Zieleńcami, jak i przede wszystkim pod Dubienką przeprowadzona była w oparciu o fortyfikacje polowe, które odpowiednio „kanalizowały” uderzenia wroga, czyniąc je tym samym bardziej przewidywalnymi. Mówiąc współczesnym językiem sportowym – umocnienia polowe dawały „handicap” mniej licznym, polskim wojskom, manewrującym i stającym do walki w polu w miejscach najbardziej dla nich korzystnych.
Nieszczęśliwy rozwój wypadków i przystąpienie króla Stanisława Augusta do Targowicy zmusza Kościuszkę do wyjazdu z kraju. Wraca niebawem, w roku 1793. Po naradzie na krakowskim Podgórzu stwierdza jednak zbyt słaby stan przygotowań do powstania. Wraca w roku 1794. Jako teren koncentracji wojsk powstańczych przewiduje wielki trójkąt: Kraków – Krzeszowice – Skała. Każdy z jego punktów musi zostać ufortyfikowany. Cóż jednak robić, gdy grozi walka z wielokrotnie potężniejszą, świetnie wyszkoloną, regularną armią przeciwnika; gdy nie ma czasu ani pieniędzy na budowę stałych fortyfikacji, nie ma odpowiedniej ilości ciężkiej artylerii, choć jest wiele chętnych do pracy rąk i stosunkowo dużo broni strzeleckiej? Co robić, gdy Kraków, zaniedbywany przez prawie 100 lat, nie miał szans stać się nowoczesna, warownią, a otaczają go w większości rozpadające się, średniowieczne mury? Tu znów dała o sobie znać nowoczesna i elastyczna myśl inżynierska Kościuszki, nakazująca niezwłoczne rozpoczęcie szeroko zakrojonych, lecz polowych prac fortyfikacyjnych.
Zacznijmy od Krakowa. Prawidłowa analiza terenu wykazała, iż miasto zagrożone jest głównie od północy, gdzie nie było naturalnych przeszkód wodnych ani terenowych. Tam więc, od doliny Rudawy po Prądnik i Dolinę Wisły Kościuszko zlokalizował ciąg okopów o gwiaździstym, czyli kleszczowym narysie. Odcinki kleszczy były stosunkowo krótkie, dostosowane do możliwości powstańczej, lekkiej broni. Ciąg wałów, poprzedzonych wąską fosą i zapewne częstokołami, miał długość 2,5 km. Dzielił się na 6 frontów:
Front pierwszy – składał się z 4 kleszczy, zygzakujących po terenie Krowodrzy; (ich początek znajdował się w rejonie ul. Rzecznej).
Front drugi – to dwa kleszcze oraz brama, przy zbiegu ulic Mazowieckiej i Litewskiej. Stoi tam kapliczka – figura na kolumnie z dawnego pałacu łobzowskiego; układ ulic i nasypy ziemi w ogródku sąsiedniej kamienicy zdradzają forteczną genezę miejsca).
Front trzeci – 9 kleszczy wzdłuż ulic Montelupich i Warszawskiej, brama na północ od dzisiejszych terenów Politechniki Krakowskiej i słaby ślad obwałowań przy terenach uczelni.
Front czwarty – 4 kleszcze, biegnące w kierunku dzisiejszego Ronda Mogilskiego.
Front piąty – to 2 narożniki, redan (załamanie w prostym odcinku wałów) i kolejna brama w rejonie ul. Kopernika.
Front szósty – cytadela – to Wawel z rozbudowanymi fortyfikacjami kleszczowymi od strony Wisły (najnowocześniejszym elementem polskich fortyfikacji nowożytnych Krakowa w ogóle), ukończonymi ok. r. 1790 i zapewne doraźnie zmodernizowanymi przez Kościuszkę).
Kolejne punkty wieloboku warownego to szańce w Porębie pod Krzeszowicami, następnie obóz warowny pod Bosutowem (tam wydano jeden z kościuszkowskich uniwersałów), wraz z pozycjami wysuniętymi aż pod Skałę oraz kordon fortyfikacji polowych, biegnących wzdłuż rzeki Dłubni.
Kościuszko zaczął realizować to, co ponad sto lat później Belgowie nazwą, w odniesieniu do swych umocnień, wiele mówiącą nazwą „reduty narodowej”. Tu narodziło się Powstanie. Tu, w razie niepomyślnego biegu wydarzeń, można się było długo i skutecznie bronić. Szkoda, że defetystyczna postawa gen. Wieniawskiego oddała Kraków wojskom pruskim po krótkiej tylko i mało aktywnej obronie…
Znakomicie broniła się natomiast Warszawa. Jej umocnienia, w postaci wieńca ziemnych fortów (a więc izolowanych, wspierających się ogniem budowli obronnych) zaprojektowali T. Kościuszko i K. Sierakowski. Uzupełniły one starsze umocnienia polowe z lat 70. XVIII wieku rzucone na przedpole tzw. „wałów Lubomirskiego”. Głębokość obrony i stopień rozbudowy umocnień był większe niż w Krakowie. Przyczyniły się do umiejętnej obrony i odparcia wojsk rosyjsko – pruskich w okresie od 13 lipca do 6. września 1774 r.
Nie odwróciło to losów Rzeczypospolitej. Kościuszko, już na emigracji nadal jednak zajmował się teoria wojskowości. W roku 1808 napisał istotną pracę, wskazująca na wartość szybkości i ruchliwości artylerii, wspierającej ogniem bezpośrednim własne wojska w natarciu „Manouvres of Horse Artillery”.
Fortyfikacja tym czasem rozwijała się dalej. Okopy kościuszkowskie Krakowa, włączone najpierw w ciąg wałów Rzeczypospolitej Krakowskiej, po roku 1849 posłużyły Austriakom, jako punkt wyjścia, do budowy jednej z najpotężniejszych twierdz europejskich, u której bram, jesienią 1914 roku załamało się rosyjskie natarcie na zachód. Jednym z najmocniejszych austriackich, zewnętrznych punktów oporu była pozycja wysunięta Dziekanowice-Bosutów, posadowiona niemal w tym samym miejscu, co kościuszkowski obóz warowny. Dziś niewyraźne ślady austriackich dzieł polowych zlewają się z ledwie widocznym zarysem kościuszkowskiego bastionu.
Wiek XIX i początek wieku XX to fortyfikacje wielkich twierdz: Verdun, Przemyśla, Krakowa, Puli. To betonowe obiekty Westerplatte, Węgierskiej Górki, Obszaru Warownego Śląsk; umocnień wszystkich stron wojujących w nieszczęsnym wieku dwudziestym.. Wszędzie tam, gdzie przed bezwzględną technologiczną przewagę wysuwa się na plan pierwszy logika, ekonomia i inteligencja w wykorzystaniu skromnych środków technicznych dla osiągnięcia najlepszego efektu; tam, gdzie w umiejętny sposób wyważono proporcję ceny „złota wlanego w ziemie” czyli fortyfikacji i cenę wsączonej w ziemię żołnierskiej krwi, tam wszędzie dopatrzyć się można realizacji idei „ojców nowoczesnej fortyfikacji”. Może zbyt łatwo zapominamy, iż pomiędzy nimi był Tadeusz Kościuszko.
Literatura
J. Bogdanowski: Architektura Obronna w krajobrazie Polski, Warszawa–Kraków 1996
J. Bogdanowski: Warownie i zieleń Twierdzy Kraków, Kraków 1979,
L. Tyszyński: Działalność Kościuszki jako inżyniera wojskowego w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych, Studia i Materiały do Historii sztuki Wojennej, Warszawa 1954,
S. Bartkowski, Z czym do nieśmiertelności, Katowice 1977.
R.H. Bochenek, 1000 słów o inżynierii i fortyfikacjach, Warszawa 1980.
J. Środulska-Wielgus, Pozycja wysunięta Dziekanowice-Bosutów, seria Atlas Twierdzy Kraków, t. 7
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.