West Point – najważniejszy posterunek Ameryki

Akademia Wojskowa WEST POINT

Barbara Wachowicz

Brązowy orzeł amerykański, wsparty szponami o gałęzie dębów i wawrzynów. Pod nim tarcza w kolorach flagi (granat – biel – czerwień) ze złotym, stylizowanym hełmem i mieczem Pallas Ateny – symbolu mądrości i odwagi militarnej… Na purpurowych wstęgach białe słowa: „DUTY, HONOR, COUNTRY”. Obowiązek. Honor. Ojczyzna. Herb West Point – największej, najstarszej, najbardziej elitarnej Akademii Wojskowej w Stanach Zjednoczonych.

W muzeum militariów, na miejscu honorowym spoczywa szabla z inskrypcją po hiszpańsku: „Nie dobywaj mnie bez powodu, nie chowaj bez honoru”. Komentarz objaśnia, że należała do generała brygady „Thaddeusa Kosciusko”, polskiego patrioty, który służył w Armii Stanów Zjednoczonych jako inżynier i 28 miesięcy swej służby poświęcił West Point, projektując i budując nowe fortyfikacje. Stoi na wysokiej kolumnie patrząc na Hudson, jakby wypatrywał wciąż jeszcze flotylli wroga. Obok jeży się armatami Fort Clinton, który zawdzięcza imię gubernatorowi stanu Nowy Jork, George’owi Clintonowi. Z jego to listem polecającym „Pułk. Kuziazke, który decyzją Kongresu został skierowany na stanowisko inżyniera przy pracach zabezpieczających rzekę”, przybył do West Point ok. 26 marca roku 1778.

Ryję jak kret” – wzdychał do przyjaciół ze sztabu Gatesa. „Tam przecież nie projektowano jednej twierdzy rozłożonej na wielu wzniesieniach, lecz samodzielne gniazda” – analizuje Bratkowski. – „Projektował Kościuszko nie same tylko budowle fortów, ale i ich ogień artyleryjski; nie fortyfikacje, lecz ich działanie. Musiał znać i odległości, i wysokości, by ustalić pole ostrzału”….

16 lipca roku 1778 zawitał do West Point sam Naczelny Wódz – generał George Washington. A jak Washington widział inżyniera „Kosciousko” (jeszcze jeden wariant nazwiska przezeń użyty), „któremu Kongres powierzył kierownictwo fortów i baterii” (wedle własnych słów wodza). Jeśli oczekiwał kogoś w rodzaju Kazimierza na Pułaziu Pułaskiego, który oczarował go temperamentem, wigorem, kawaleryjską brawurą – musiał się rozczarować. Gdzie tam było niepozornemu, zadartonosemu inżynierowi do tych barw i kolorów. Ale nie rozczarował się jego pracą. W liście z 27 lipca orzeknie krótko: „jest w pełni kompetentny”. Generał Horatio Gates „usilnie” prosił Washingtona o oddanie Kościuszki z powrotem pod jego komendę w związku z tym, iż „prace w West Point są prawie ukończone”. „Gdybym nie był tak przywiązany do tego miłego cudzoziemca (if I had not the affectionate regard for this amiable forigner), nigdy bym się nie ośmielił zwrócić z tą prośbą” – objaśniał… Naczelny Wódz odpowiedział tegoż samego dnia. List ten, który zawierał dla Kościuszki odmowę niemiłą, dla nas ma wartość bezcenną! Pamiętam chwilę triumfu, gdy w New York Historical Society pojawił mi się ten tekst na ekranie z mikrofilmu: „Pułkownik Kosciusko miał w swych rękach naczelne kierownictwo i nadzór (chief direction and superintendence) dzieł w West Point i jest moim pragnieniem, by pozostał tam dla prowadzenia ich dalej. Nowe plany i zmiany w tym czasie byłyby związane z wieloma niedogodnościami i przeciągnęłyby fortyfikację rzeki. Doszłoby do tego zapewne w przypadku jego nieobecności, pod kierownictwem innego inżyniera”. Podaję list w tłumaczeniu i z podkreśleniem Stefana Bratkowskiego.

Wobec faktu, że w wielu encyklopediach i historiach wojny (osobliwe we Francji) zasługi fortyfikacji „najważniejszego posterunku Ameryki” (jak nazwie West Point Washington) przypisuje się inżynierom francuskim – ta konstatacja Naczelnego Wodza oddająca sprawiedliwość Kościuszce jest niezwykle ważka.Dyrektywy, które były mi dane, jak pamiętam: ukończyć Fort Putnam i schrony w nim oraz w Cistern; ukończyć redutę Websa wraz ze schronami. Otoczyć kamienną ścianą cały fort wraz z magazynem i schronem. Wykonać małą redutę w magazynie. Wykończyć nad rzeką miejsce dla baterii chroniącej łańcuch. Ukończyć małą redutę na tyłach Fortu Constitution i wznieść tam jeszcze jedną”. Takie „instructions to Col. Kusicosko” zapisał sobie dla pamięci.

Jak wyglądała realizacja tej „roboty” – z iloma problemami musiał nasz inżynier się zmagać, mówią jego listy do generała Alexandra McDougalla, dowódcy twierdzy, zaprawionego w działaniach wojennych, znawcy artylerii. 28 grudnia 1778 Kościuszko pisze: „Byłoby mi przyjemnie, gdybym mógł otrzymywać dziennie raporty, by wiedzieć, ilu ludzi mogę zatrudnić do prac (…) Nie powinno być swobody w odrywaniu rzemieślników (tu pani Halina miała dylemat, jak przełożyć najtrafniej „artifficers”) – od innych prac, ludzie winni być właściwie wykorzystywani. Jest tu jedna kompania ciesielska (…), składająca się tylko z miłośników wina (…) Łańcuch jest dość bezpieczny i łatwo go będzie podnieść, gdy ziąb osłabnie” (olbrzymi łańcuch, którym Kościuszko przecinał Hudson, by uniemożliwić Brytyjczykom forsowanie rzeki, trzeba było na zimę wyciągać, a wiosną znów zanurzać). „Będziemy potrzebowali, jak sądzę, około 50 baryłek smoły do kłód pod łańcuchem i zapory”. Kończy ten rzeczowy list nasz „timidly modest” główny inżynier eleganckim zdaniem: „Te sprawy może Pan ocenić lepiej ode mnie, proszę mi wybaczyć przedstawienie własnego zdania, w pełni zgodzę się i wykonam pańskie rozkazy”.

Z listu datowanego w Fort Arnold 6 stycznia 1779 roku dowiadujemy się, iż „kompania miłośników wina” została szczęśliwie zwolniona. Pozostałych wysłał Kościuszko do ścinania drzew, jako że po wyciągnięciu z wód Hudsonu 300 ogniw wielkiego łańcucha, stwierdził zbutwiałość kloców, nowe będą „z białej sosny, która jest o wiele lepsza do tego celu”. Z dwóch listów datowanych 6 i 24 lutego 1779 dowiadujemy się, że Kościuszko ukończył już ostatecznie plany w Forcie Putnam, ale by zacząć budowę „bardzo potrzebna mi jest piła, której nie mogę uzyskać w Fishkill”. „Nie mam już narzędzi do kopania okopów, jedynie 20 łopat i 25 kilofów”… Nie dziwota, że trudy naszego Naczelnika nie przeszły do romantycznej legendy… I o czym tu pisać ballady? – jakby zapytał Bratkowski. Że brak łopat? Żeby tylko łopaty!

28 marca 1779 pisze Kościuszko tym razem do znanego nam gubernatora stanu New York – George’a Clintona: „Daremne starania o podwody, niezbędne do zakończenia prac, które czyniłem na wszystkie strony, zmuszają mnie do niepokoje­nia Waszej Excellencji, jako jedynej osoby, od której mogę się spodziewać po­mocy”.

Żeby tylko brakowało podwód!

Sir, mam, jak dotąd, tylko dwóch murarzy przybyłych tu z głównej armii i nie spodziewam się więcej, bowiem dowódcy niechętnie z nimi się rozstają” – pisze Kościuszko tym razem do samego Naczelnego Wodza we wrześniu 1779 (przypominam, że w sumie pracowało w West Point dwa i pół tysiąca ludzi!). „Zwracam się do oddziałów tu stacjonujących, które mają ich pewną liczbę, pisałem do oficerów, w najbardziej naglących słowach wskazując potrzebę przysłania ich tutaj, ale żadnego nie otrzymałem. Zabrakło mi wapna, wprawdzie obiecano mi nieco przysłać, ale nie potrafię powiedzieć, kiedy to nastąpi”…

Żeby tylko wapna!

Byłbym bardzo wdzięczny Panu za wyjednanie rozkazu na trzy pary butów” – pisze w marcu 1779 tym razem do adiutanta Washingtona, przerażony, że mu uciekną trzej murarze z Virginii („najlepsi z nielicznych, jakich posiadam”), prawie bosi…

Żeby tylko butów brakowało!

Jesteśmy pozbawieni jakichkolwiek wygód dla ludzi i koni… – pisze tym razem sam dowódca, generał McDougall do Clintona: – Bydło przez trzy dni obgryzało puste żłoby, część padła z głodu. Mam ogromne trudności z umundurowaniem ludzi i zaopatrzeniem ich na zimę”.

A co w West Point mieli do pożywienia ludzie? Mamy świadectwo samego Washingtona, który od 25 lipca 1779 przeniósł do West Point swą główną kwaterę. W jakich warunkach żyła tam załoga mówi jego żartobliwy list: „Od czasu przybycia do tego błogosławionego miejsca miewamy niekiedy szynkę lub łopatkę wieprzową, zajmującą szczyt stołu… niedostrzegalny półmisek bobu wieńczy jego środek… Kucharz zdobył się na niesłychany akt mądrości wykrywając, że można robić pasztety z jabłek”… Jeśli tak wyglądał stół galowy – możemy sobie wyobrazić, co jadał nasz „Koshiosko”, nie pobierający żołdu, gotów zawsze podzielić się kawałkiem chleba (a i tego często brakowało) ze swymi podkomendnymi.

A cóż się pijało? Z absolutną powagą donosi Kościuszko 7 września 1779 Washingtonowi: „Mam 20 cieśli chorych (jak mówią) z powodu picia wody podczas upału. Sądzę, że pół kwaterki rumu codziennie zapobiegłoby chorobie”… Naczelny Wódz odpowiada natychmiast: „Na skutek listu pańskiego, pisanego dziś z rana, poleciłem głównemu kwatermistrzowi postarać się o zapas rumu, jeśli to możliwe, dla ludzi, zajętych przy robotach.(…) W żadnym razie nie powinni oni myśleć o powrocie do swoich pułków, dopóki ich usługi są potrzebne”. A były potrzebne każde dłonie przy realizacji planów inżyniera Kościuszki…

Późną wiosną 1779 ruszyła ofensywa Brytyjczyków. Sześć tysięcy żołnierzy szło i płynęło w górę Hudsonu, zdobywając błyskawicznie pozycję. Podeszli nieomal pod West point. Washington pisze znamiennie: „Cieszę się, że forty w tej krytycznej chwili znajdują się w rękach, w których mogą być bezpieczne”.

Angielscy szpiedzy donosili dowództwu: „To miejsce jest wielkim obiektem ich starań i uwagi; od dłuższego czasu pracują, by nadać mu taką siłę, jak tylko sztuka inżynieryjna dysponuje”. To właśnie w związku z zagrożeniem twierdzy przeniósł tu swą kwaterę Washington. Konnica i piechota brytyjska krążyła wokół czyniąc rekonesanse… Co mogli zobaczyć? Mamy na ten temat świadectwo znakomite!

W listopadzie 1780 roku zwiedzał West Point markiz Francois Jean de Chastellux. Jego dzieło Voyages de M. Le marquis de Chastellux dans l‘Amerrique Septentrionale wydane w Paryżu już w 1788 roku jest często cytowane przez naszych historyków, jako dokumentujące wartości prac fortyfikacyjnych Kościuszki w sposób niezastąpiony. (…) oczy moje przykuł najwspanialszy obraz, jaki w życiu zdarzyło mi się widzieć – pisze Chastellux – przedstawiał on Rzekę Północną, toczącą swe wody głębokim kanionem, ukształtowanym wśród gór (…) Fort West Point i straszne baterie, które go bronią, ściągają uwagę ku zachodniemu brzegowi, ale podniósłszy wzrok widzi się ze wszystkich stron wysokie szczyty, wszystkie najeżone redutami i bateriami.

Stefan Bratkowski (w którego tłumaczeniu cytuję Chastelluxa) dodaje, iż oczywiście markiz był przekonany, że West Point jest dziełem jego rodaków – inżynierów króla Francji! I jak pisze Wiktor Malski: „złożył mimowolnie hołd inżynieryjnym umiejętnościom Kościuszki, pod którego bezpośrednim kierownictwem owa prawdziwie niedostępna pustynia zmieniła się w najpotężniejszą twierdzę amerykańską”. Na jednym szkicu reduty Kościuszkowskiej, jaki ocalał i znajduje się w zbiorach New York Historical Society, widnieje podpis: „jedna z fortyfikacji wymyślonych przez Kosciusko, tych które uczyniły West Point twierdzą tak niedostępną, że nazwano ją „Amerykańskim Gibraltarem”. Tegoż zdania byli i wrogowie. Zrezygnowali z oblegania West Point. 1 sierpnia 1779 odpłynęli, odeszli. John Amstrong napisał o Kościuszce: „Ma zasługę, że nadal fortecy taką siłę, iż odstraszyła nieprzyjaciół od pokuszenia się o zdobycie panowania nad Krainą Wyżyn”.

Barbara Wachowicz

Fragment książki „Nazwę Cię -Kościuszko! – szlakiem bitewnym Naczelnika w Ameryce”

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz